ETS otwiera drogę do kasowania rezultatów wyszukiwania z Google

Przewijaj

Dotarliśmy do finału hiszpańskiej sprawy o “prawie do bycia zapomnianym” i to finału w swoim rezultacie dość spektakularnego. 

Mario Costeja González z Hiszpanii był niezadowolony z faktu, że po wpisaniu jego danych osobowych w wyszukiwarce Google pojawiają się informacje na temat licytacji jego majątku z powodu zaległości finansowych, która miała miejsce jeszcze pod koniec XX wieku. Jegomość porozumiał się z organizacją Agencia Española de Protección de Datos (odpowiednik naszego GIODO) i w 2010 roku podjął walkę z zawierającym wspomniane informacje portalem “”La Vanguardia”, jak również wyszukiwarką firmy Google i reprezentującym ją w tamtym regionie filią Google Spain.

AEPD nie zdecydowała się pomóc Hiszpanowi w zakresie informacji opublikowanych w ramach “La Vanguardia”, gdyż tego typu informacje o licytacjach majątku, zgodnie z tamtejszym prawem, mogą ukazywać się w prasie i jej wirtualnych odpowiednikach. Organizacja nie widziała natomiast przesłanek, by odmówić Gonzalezowi walki z samym Google i wyświetlaniem wyników, które mogły stawiać go w złym świetle. Był rok 2010, a walka z wynikami wyszukiwania Google – w sumie do wczoraj – wydawała się pewnego rodzaju walką z wiatrakami. Nieustępliwy Gonzalez doprowadził jednak do jednego z najbardziej rewolucyjnych wyroków dot. internetu w ostatnich latach.

Wyrok ten jest prawdziwą skarbnicą złotych myśli, spostrzeżeń, rozstrzygnięć i instrukcji w materii respektowania prawa w internecie, prywatności, ochrony danych osobowych, działania wyszukiwarek i zapewne jeszcze wielokrotnie na łamach techlaw.pl będziemy do niego powracać.

Prawo do bycia zapomnianym

Żyjemy w czasach, w których Google może kształtować rzeczywistość, Google może kształtować prawdę. To od pozycji w wynikach wyszukiwarki zdecydowanie najpopularniejszej (jak w lutym 2014 pisał Pan Damian Jaroszewski z serwisu Spider’s Web – w Polsce jest to około 93% rynkowego udziału) wśród internautów mogą zależeć wyniki przedsiębiorstwa, renoma jego pracowników. Kontrolować Google? Najbardziej biegłym w sztuce technologii udaje się wpływać na wyniki wyświetlania, wciąż jednak w ograniczonym zakresie. To Google i jego skomplikowane, owiane tajemnicą mechanizmy decydują co pojawi się na “górze” wyników wyszukiwania. Google, choć coraz lepsze, nie weryfikuje czy to prawda, oszczerstwa, nieuczciwa konkurencja – Google znajduje i wyświetla, nawet w najbardziej mrocznych odmętach sieci. Dlatego też jest to tak niebezpieczne i dlatego z wielkim zainteresowaniem społeczeństwo śledziło przebieg sprawy C-131/12 i dalsze losy tzw. prawa do bycia zapomnianym.

W dzisiejszym wyroku Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zwrócił uwagę na to, że Google (i każdy inny operator internetowej wyszukiwarki) jest odpowiedzialne za wyświetlane przed siebie treści. To bardzo ważne spostrzeżenie, gdyż do tej pory stan ten pozostawał w najlepszym wypadku uznawany za niezdefiniowany, jeszcze inni podnosili, że Google w drodze świadczenia usług drogą elektroniczną niemalże nie może być pociągane do odpowiedzialności, którą w pełni ponoszą twórcy docelowych stron.

Trybunał zauważył, że internauta ma prawo domagać się, by informacje na temat jego osoby, zawierające imię i nazwisko, zostały usunięte z wyników wyszukiwania na żądanie strony. Co więcej, Trybunał wskazuje, że może to mieć miejsce niezależnie od tego czy

  • problematyczne treści zostały usunięte ze strony docelowej
  • problematyczne treści na stronie docelowej znalazły się w sposób bezprawny czy też zgodny z prawem

W praktyce daje to internaucie bardzo szerokie pole do kształtowania wyników związanych ze swoją osobą w internetowej wyszukiwarce. Oczywiście w procedurze usuwania newralgicznych danych – co wyrok podkreśla – należy uzasadnić czy domagająca się tego osoba istotnie jest w stanie domagać się działań tego typu (czy to właśnie jej dotyczą, a nie innego Jana Kowalskieg0), a w dalszej kolejności nie jest już tak istotne czy treści te rzeczywiście wyrządzają danej osobie krzywdę, a Google nie ma prawa tego analizować. Co więcej, bardzo trafnie:

(…) prawa te są co do zasady nadrzędne nie tylko wobec interesu gospodarczego operatora wyszukiwarki internetowej, lecz również wobec interesu, jaki może mieć ten krąg odbiorców w znalezieniu tej informacji w ramach wyszukiwania prowadzonego w przedmiocie imienia i nazwiska tej osoby

Bardzo spodobał mi się także ten jakże celny fragment uzasadnienia:

(…) Przetwarzanie umożliwia wszystkim internautom otrzymanie mającego postać listy wyników wyszukiwania ustrukturyzowanego przeglądu dotyczących tej osoby informacji, jakie można znaleźć w Internecie, dotyczących potencjalnie całego szeregu aspektu jej życia prywatnego i które, gdyby nie ta wyszukiwarka, nie mogłyby zostać ze sobą powiązane lub też byłoby to bardzo utrudnione, efektem czego niemożliwym lub bardzo utrudnionym byłoby sporządzenie mniej lub bardziej szczegółowego profilu danej osoby. 

Jednakże na sam koniec, nieco podobnie jak w przypadku ochrony wizerunku, Trybunał Sprawiedliwości bardzo celnie zauważa, że nieco mniejszą wrażliwością w niniejszej kwestii powinny się cechować osoby publiczne, a Google nie musi – na wniosek – kasować wszelkich treści dotyczących ich działalności publicznej.

Taka sytuacja nie ma jednak miejsca, jeśli, ze szczególnych powodów, takich rola odgrywana przez tą osobę w życiu publicznym, należałoby uznać, że ingerencja w jej prawa podstawowe jest uzasadniona nadrzędnym interesem tego kręgu odbiorców polegającym na posiadaniu, dzięki temu zawarciu na liście, dostępu do danej informacji.

Nie tylko prawo do bycia zapomnianym

Zgodnie z zapowiedzią – niniejszy wyrok porusza nie tylko kwestię prawa do bycia zapomnianym, a dokonane rozstrzygnięcia mogą okazać się użyteczne na gruncie również innych spraw.

W zakresie definicji przetwarzania i administrowania danymi osobowymi:

  • Działanie współczesnych wyszukiwarek internetowych, polegające m.in. na indeksowaniu i wyszukiwaniu treści, jeżeli treści te zawierają dane osobowe, należy uznać za przetwarzanie danych osobowych
  • Operator wyszukiwarek internetowych działających w powyższy sposób (czyli zdecydowanej większości internetowych wyszukiwarek) należy zatem uznać za administratorów danych osobowych, na których prawo unijne i prawo polskie nakłada przecież szereg osobnych obowiązków

 Trybunał stwierdził już zaś, że operacje, o których mowa w art. 2 lit. b) dyrektywy 95/46, należy uznać za takie przetwarzanie również w przypadku, gdy dotyczą one wyłącznie informacji opublikowanych już jako takie w mediach. Trybunał stwierdził bowiem w tym względzie, że ogólne odstępstwo od stosowania dyrektywy 95/46 w takim przypadku w dużej mierze pozbawiałoby tę dyrektywę sensu

W zakresie ustawienia terytorialnej odpowiedzialności administratora danych (również bardzo ważne, bo od tej pory Google, pomimo istnienia Google Polska, nie będzie mogło utrzymywać, że formalnie w naszym kraju nie działa):

  • Przetwarzanie danych osobowych na terytorium konkretnego państwa ma miejsce po spełnieniu następujacych warunków: jeśli operator wyszukiwarki internetowej ustanawia w danym państwie członkowskim oddział lub spółkę zależną, których celem jest promocja i sprzedaż powierzchni reklamowych oferowanych za pośrednictwem tej wyszukiwarki, a działalność tego oddziału lub spółki zależnej jest skierowana do osób zamieszkujących to państwo

 Genialny wyrok niesie kolejne zagrożenia

Moja ocena jest w tej kwestii następująca. Po roku 2012 wszyscy spodziewali się, że Pan Gonzales prawdopodobnie przegra z Google, a wyszukiwarki pozostaną niepodlegającą kontroli użytkowników ziemią niczyją, mogąc w myśl swoich tajemniczych mechanizmów budować i rujnować kariery.

Nie jestem do końca przekonany czy trafne było podnoszone przez niektórych bagatelizowanie roli Google do pozycji “linkującego”. Przede wszystkim, wbrew powszechnej opinii, a o czym wielokrotnie pisałem, linkowanie w internecie może wpędzić nas w poważne tarapaty prawne. Po drugie, mechanizm działania Google nie przypomina do końca tradycyjnego linkowania, to także fragment wypisu witryny, a czasem i nieistniejąca witryna “zacashe’owana” w pamięci wyszukiwarki. Nawet jednak mając  na uwadze powyższe argumenty, porównywanie wyszukiwarki internetowej do zwykłego portalu z linkami wydaje się wysoce nieodpowiednie. To już o wiele bardziej złożony program komputerowy, który precyzyjnie odpowiada na skonstruowane zapytania, cechując się przy tym namiastką – być może nieco szarżuję – inteligencji. Namiastką, która w pewnym sensie samodzielnie tworzy strony internetowe, które jako takie nie zostały zaprojektowane przez człowieka.

Nie chcę oczywiście sprowadzać całej dyskusji do “prawa do zapomnienia” – choć widziałem dziś komentarze wielu zwolenników doktryny “internet nie przebacza”, wydaje się ono rzeczą dość oczywistą i potrzebną. Nieświadomi internauci, często wbrew swojej woli, oddają internetowi zdecydowanie zbyt dużą część własnej prywatności. Internauta, zwykła osoba fizyczna, powinna mieć możliwie szerokie grono kontroli odnośnie informacji na swój temat, które trafiają do sieci.

Należy też pamiętać, że wyrok ten stanowi furtkę nie tylko do kasowania treści ani wyników wyszukiwania. Jest on raczej narzędziem, które posłuży do “odpinania” poszczególnych witryn z haseł, które pojawiają się po wpisaniu konkretnego imienia i nazwiska. Za jakiś czas, a może już tak jest, żadna strona z wynikami wyszukiwania danego hasła na całym świecie nie będzie wyglądała tak samo. Nie wierzycie? Spróbujcie wpisać “pizza” w Warszawie i Krakowie. Ten proces będzie postępował. Istotne jest jednak, by konkretnemu Janowi Kowalskiemu dać prawo do tego,  by jego własna strona z wynikami wyszukiwarki nie godziła w jego dobra osobiste. Dziś może o to zadbać w długiej i męczącej procedurze sądowej, często bez gwarancji powodzenia lub z gwarancją, ale rozłożoną w latach. Orzeczenie proces ten przyspiesza.

Z drugiej strony nie sposób oczywiście wstrzymać się od opinii, że wyrok ten, a w jego następstwie regularnie kasowane wyniki wyszukiwania, stawiają nas przed zupełnie nową sytuacją w wirtualnej sieci. Być może nawet zmieni sposób w jaki korzystamy z internetu, na znaczeniu zyskają być może specjalistyczne społeczności dla hydraulików, prawników, lekarzy, itd., dziś tak bardzo wyparte przez po prostu “pierwszą stronę Google”, gdzie treści będą weryfikowane przez ludzi, a sami specjaliści będą starali się o bank jak najlepszych opinii.

Wydaje się jednak, że nieuczciwi fachowcy mają prawo do umiarkowanego przynajmniej zapomnienia, tym bardziej, że nie zawsze komentujący są tymi uczciwymi. Na wyroku najwięcej zyskają osoby, które do tej pory były przez internet przede wszystkim krzywdzone. Pozwoli im to w jakiś sposób kontrolować swój wizerunek czy  bezpieczeństwo własnych danych. To ważne i mądre orzeczenie, które – jeżeli tylko uda się je w miarę rzetelnie uskutecznić w codziennej praktyce sądów i wyszukiwarek – przybliża nas do bardziej ucywilizowanej, mniej krzywdzącej ludzi sieci. A w każdym razie – mam taką nadzieję.