MKiDN: Ripowanie powoduje straty

Przewijaj

Podczas gdy w Unii Europejskiej pojawiają się tendencje nie zawsze sprawiedliwego dla twórców liberalizowania prawa autorskiego, polskie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zdaje się egzystować jak gdyby na innej planecie dokonując wykładni przepisów, która budzi wątpliwości nawet zwolenników dość surowej ochrony własności intelektualnej.

O sprawie pisze jak zawsze znakomity Marcin Maj z Dziennika Internautów, który w polskiej prasie znany jest z tego, że lubi tropić absurdy prawa autorskiego, ostatnio niestety żywo powiązane z rozumowaniem wspomnianego ministerstwa. Omawiany problem dotyczy w dużej mierze dyskusji o instytucji opłaty reprograficznej, której – jak wyjaśniałem na blogu – nie jestem przesadnym zwolennikiem (jednocześnie w osobnym artykule podkreślając, że w świetle obowiązujących przepisów rozciągnięcie jej na smartfony i tablety może wydać się uzasadnione, choć tylko w bardzo nieznacznym zakresie).

Ripowanie a opłata reprograficzna

Wspomniany Pan Marcin przeprowadził dziennikarskie śledztwo w zakresie zapatrywania się Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na coraz częściej wysuwane przez organizacje zbiorowego zarządzania (w szczególności ZAiKS) postulaty. W pierwszej kolejności zapytał ministerstwo o to na jakiej podstawie opiera swoje przeświadczenie o wysokości szkody ponoszonej przez twórców w wyniku dozwolonego użytku i czy są one wyliczane np. na podstawie badań statystycznych. W odpowiedzi, którą otrzymał, internauci dowiedzieli się, że MKiDN takich informacji nie posiada.

Redaktor Maj nie dawał jednak za wygraną i w kolejnym z listów do ministerstwa pytał dlaczego w takim razie pojawiło się założenie, że instytucja dozwolonego użytku w ogóle powoduje straty. Jako przykład praktyczny podał proces tzw. ripowania, czyli zgrywania danych z nośników do pamięci np. komputera. Odpowiedź brzmiała następująco:

W opisanym przez Pana przypadku skopiowanie płyty CD na komputer jest dokonywane w ramach dozwolonego użytku. Wydawcy płyt raczej nie godzą się na ich kopiowanie w ramach umowy licencyjnej. Na płycie lub okładce płyty jest z reguły zastrzeżenie, że kopiowanie jej jest zabronione. Dlatego bez instytucji dozwolonego użytku Pana działanie byłoby bezprawne. Aby mieć płytę w formacie plików muzycznych mp3, WAV czy podobnych, musiałby Pan je nabyć osobno, niezależnie od kupna płyty CD.

Wydaje się, że odpowiedź MKiDN jest zgodna z tendencjami wynikającymi z przepisów i praktyki dot. nakładania opłaty reprograficznej. Czyli, rzeczywiście, tego typu działania mogą uzależniać nakładanie jej np. na tablety, smartfony czy dyski twarde. Z drugiej strony w dość dosadny sposób obrazuje to, że sama opłata reprograficzna, istniejąca jako forma podatku od dozwolonego użytku (czasem błędnie nazywana podatkiem od piractwa), jest dość kontrowersyjną konstrukcją i zdaje się pokrętnie reprezentować interesy twórców.

Prawo autorskie w czasach cyfrowych

Również Pan Marcin w swoim artykule prezentuje w ramach autorskiego komentarza bardzo ciekawą koncepcję, iż kupując płytę ulubionego zespołu nie kupujemy tylko krążka, nabywamy pewną własność intelektualną i powinna ona do nas należeć niezależnie od tego, w jakiej formie zdecydujemy się ją utrwalić lub korzystać – oczywiście we własnym zakresie. Być może nawet w takim kierunku powinna podążać ewolucja prawnoautorskiej doktryny, szczególnie w czasach cyfrowych. Kupując grę video zyskujemy prawo do skorzystania z niej na konsolach, smartfonach czy komputerach. Raz płacąc za książkę zyskujemy też prawo do ebooka. Kupując płytę w sklepie, powinna bezpłatnie przysługiwać nam także jej cyfrowa wersja w formacie mp3 (choć wszystko to oczywiście gryzie się z warunkami używania Playstation czy iTunes).

Taka koncepcja, choć ciekawa, jest jednak mieczem obusiecznym. Odrzucając bowiem nośnikowe aspekty dóbr kultury, pomijając wszelkie techniczne ograniczenia, tak pojmowana własność intelektualna w znaczącym stopniu straciłaby rację bytu na rynku wtórnym, nieco w myśl podobnej zasady, że po seansie nikomu już nie odsprzedamy naszego biletu do kina.  Pozwólcie, że te – mocno teoretyczne już – rozważania zakończę niezwykle trafnym cytatem z tekstu Marcina Maja:

Odnoszę wrażenie, że ministerstwo kultury nie wie albo nie chce wiedzieć, po co jest dozwolony użytek osobisty. On nie jest po to, aby okradać artystów. Jest po to, aby zapewnić możliwość korzystania z dzieł.

Submit a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *